O obrotach rzeczy
„Spróbuj schwycić
ciało niebieskie
któreś z tych
zwanych „pod ręką”…”
Miron Białoszewski, O obrotach rzeczy, 1954
Czerwony fotel, biała szafka, czarny okrągły stolik, biały pokrowiec na ubrania, leżący na podłodze zwinięty pasek do spodni, rozłożone łóżko polowe w paski…grafitowy półmrok strychu. Okno otwarte na podwórze. Pokój z widokiem. Przestrzeń obserwacji i odkryć. Banalnych i lirycznych zarazem. Głębia ostrości wystarczająca, by uchwycić szczegół. Namalować to, co wokół. Blisko. Na wyciągnięcie ręki. Moje otoczenie jest moim malarstwem.
Maciek Duchowski nie jest na pewno pierwszym, dla którego własny pokój czy widok z okna jest przestrzenią codziennych obserwacji, zapisów, odkryć. I nie jest zapewne ostatnim, który z powszedniości przedmiotów potrafi odczytać malarską ogólność. Maciek Duchowski maluje to, co jest obok: łóżko, szafę, wannę, niebieski foliowy worek na śmieci przed drzwiami. Nie są to martwe natury. Nie interesuje go tak zwana „malarskość” przedmiotów, które czyni bohaterami obrazów.
Te nierzadko wydają się być wręcz przypadkowe, wybrane ot tak, bo są „pod ręką”. Znane. Oswojone. Choć nie ma w malarstwie Maćka aury „magicznego realizmu”, a raczej uczciwa praca, by uchwycić rzeczy bliskie, zapisać ich prawdziwość, to owa „znaność” ujawnia w jego obrazach niespokojne oblicze. Banalność pospolitości łamie poetycka miękkość. Pewnie dlatego, by ukryć wahanie, że może powinno się malować coś bardziej niezwykłego. Że „zwykłość” nie wystarcza. Że płótno potrzebuje więcej magii i cudowności. A tu, jak na przekór, wszystko jest proste, naturalne i jakby uchwycone w pośpiechu, tak, że czasem mamy wrażenie, iż ten czy ów przedmiot nie zbyt wygodnie mieścił się w kadrze, jakby został niezręcznie przesunięty w lewo lub do góry.
Ale niedbałość i pośpiech to tylko pozór. Obrazy Maćka pozbawione są także definitywnych uogólnień i jednoznaczności właściwej komiksom. Wyczuwamy w nich raczej dążenie do tej trudno uchwytnej równowagi, zawierającej się wpół drogi między ponadczasowością malarskiego znaku a tym, co jednostkowe w barwie, kształcie, linii. Maluję to, co znam, bo chcę „wiedzieć głębiej”. Chcę znać tego ciężar, ciepło i energię. Paradoksalnie, w tym, co proste zawiera się wiele komplikacji. Dlatego zamyślam się, a potem odchodzę, by poczuć właściwy dystans do tego, na co patrzę. Zmniejszam i wyostrzam głębię ostrości. Szukam punktu, z którego będę widział wystarczająco dużo, lecz nie za wiele, by szczegół nie przysłonił tego, co ważne. I by to, co istotne nie stało się uogólnieniem. Jeśli malarstwo ma swoją własną logikę, to jej właśnie szukam. Musi gdzieś przecież być właściwy punkt czerwieni i żółci, miejsce w którym napięcie płaszczyzny wykazuje największą dynamikę.
Ale malarstwo nie istnieje samotnie. Najchętniej ujawnia swoje pokrewieństwo z fotografią. Malarstwo Maćka to malarstwo „po-fotografii”. Migawkowe, choć znające siłę gestu. Żyjemy z mediami i wobec mediów. Myślimy torem, które nam nakreślają. Telewizja, Internet, gazeta. Ta ostatnia przez swą „materialność” może być szczególnie inspirująca dla malarstwa. Maciek często wykorzystuje gazetowe podłoże. Naklejone na płótno nie jest tylko „podkładem”, fakturą. Zawiera w sobie przecież także przekaz – w słowie, typografii – i nie jest on obojętny wobec malowanego motywu. By jednak uchwycić tą relację, trzeba „przeczytać” powierzchnię obrazu. Gazeta – tymczasowość, ulotność, relacyjność. Czas mierzony momentami. Dlatego malarstwo to ślad, znak, myśl – impuls, życie – zbiór chwil.
Magdalena Wicherkiewicz, 2006 r.